Znajomy zwrócił ostatnio moją uwagę na artykuł, jaki ukazał się w "Twoim Stylu" pod wiele mówiącym tytułem: "Twój osobisty stylista...BIBLIOTECZKI". Tekst traktował o dwóch uroczych, młodych paniach, które pomagają zabieganym Polakom znaleźć wartościowe i dobrane pod ich gust książki. Z pozoru niby wszystko wygląda pięknie: dzwonimy pod wskazany numer, umawiamy się na spotkanie, podczas którego opowiadamy, jakiej lektury oczekujemy i po niedługim czasie otrzymujemy pakiet idealnych dla nas pozycji. W międzyczasie oczywiście uiszczamy odpowiednią opłatę. I wszystko gra. Czy aby na pewno?
W artykule czytamy, że z usług stylistów bibliotek korzystają głównie: zajęte kobiety na wysokich stanowiskach, menadżerowie z korporacji, szefowie firm, artyści, młodzi rodzice. Ogólnie osoby, które same nie mają czasu na wybranie się do księgarni czy biblioteki i wyszperanie dla siebie lektury. Od razu nasuwa się więc pytanie: jeśli komuś brakuje dnia na znalezienie sobie książki, to jakim cudem znajdzie kilka godzin na jej przeczytanie? Czy aby na pewno pozycje, które podrzucą nam stylistki, nie będą stały tylko na półkach i ładnie wyglądały, gdy odwiedzą nas znajomi. W końcu w domu pozornie inteligenckim książek brakować nie może, a przynajmniej nie mogło jeszcze kilkadziesiąt, może kilkanaście lat temu. Wszak dziś prawdziwej inteligencji już nie ma, czego zresztą doskonałym przykładem jest pojawienie się stylistów bibliotek.
Osobiście nie jestem w stanie wyobrazić sobie przedstawiciela tej klasy społecznej z czasów, powiedzmy, międzywojnia, który pozwala, by ktokolwiek wybierał za niego książki, bo on akurat nie ma wolnej chwili. Przecież zatrudnienie kreatora gustu, jakim niewątpliwie jest stylista biblioteki, to zrzucenie z siebie odpowiedzialności za dobór lektur, a więc de facto rezygnacja z samodzielnego myślenia. Płacimy i dostajemy towar, jaki chcemy dostać: ma się dobrze czytać, skończyć dobrze albo źle (zależnie od preferencji) i przede wszystkim nie zaskakiwać. I nie chodzi mi tu o niespodziewane zwroty akcji, a intelektualne przebudzenia, jakie dobra lektura za sobą niesie, pobudzanie do myślenia, burzenie wewnętrznego spokoju. Takie zaskoczenia mogą boleć, wzbudzać niepokój, a uczucie niepokoju jest jednym z najmniej pożądanych i jednocześnie nieodłącznie związanych z tą naszą płynną nowoczesnością, jak współczesność określa Zygmunt Bauman.
Dni, w których mogliśmy się odwoływać do autorytetów, żyć wedle ustalonego wzorca dawno minęły. Nie da się przecież nie zauważyć, że od kilkunastu lat, żyjemy w czasach ogromnego zalewu informacji, możliwości, propozycji, których nikt z nas nie jest w stanie samodzielnie ogarnąć rozumem. Wybranie jakiejkolwiek ze ścieżek łączy się ze stałym uczuciem niepokoju, czy aby podjęło się dobrą decyzję, czy poszło się w dobrą stronę, na które to pytania oczywiście nikt nie może udzielić nam odpowiedzi, nikt w pełni pomóc. Zdajemy sobie sprawę z własnej(człowieczej) skończoności, za którą musimy wziąć odpowiedzialność i nie potrafimy sobie z tym poradzić. Z tym, że nie ma już żadnej nadrzędnej idei, żadnego Boga, który powie nam, jak żyć, żadnej prawdy. Miast nich otrzymaliśmy tysiące, kłócących się ze sobą złotych cielców, między którymi musimy nieustannie lawirować, plątać się, gubić. Boimy się tego, tej odpowiedzialności, która na nas spadła, dlatego rozpaczliwie szukamy pomocnej dłoni – przewodnika. Kogoś kto pomoże nam odnaleźć się w niepojętym świecie: powie jak się odżywiać, żeby nie chorować, jakie filmy oglądać, żeby być na czasie, jakie ciuchy nosić, aby nikt nie posądził nas o brak gustu, a także wybierze za nas książki, które nas zabawią, rozwiną i wskażą właściwą drogę.
Mówiąc krótko stylizacja bibliotek wpisuje się doskonale w naszą epokę – okres, gdy, jak pisał Rafał Ziemkiewicz, obaliliśmy wszystkie mity, nie stwarzając sobie nowych. Cała odpowiedzialność za nasze życie: wybory i decyzje spadła więc na nasze barki, a my próbujemy przerzucić ją dalej – na wszelakich ekspertów, kreatorów, przewodników. Oni ułożą nasze życie za nas. Za uśmierzenie odrobiny naszego niepokoju, zapłacimy wolną myślą. Każdemu z osobna zostawiam odpowiedź na pytanie, czy to uczciwa transakcja.
W artykule czytamy, że z usług stylistów bibliotek korzystają głównie: zajęte kobiety na wysokich stanowiskach, menadżerowie z korporacji, szefowie firm, artyści, młodzi rodzice. Ogólnie osoby, które same nie mają czasu na wybranie się do księgarni czy biblioteki i wyszperanie dla siebie lektury. Od razu nasuwa się więc pytanie: jeśli komuś brakuje dnia na znalezienie sobie książki, to jakim cudem znajdzie kilka godzin na jej przeczytanie? Czy aby na pewno pozycje, które podrzucą nam stylistki, nie będą stały tylko na półkach i ładnie wyglądały, gdy odwiedzą nas znajomi. W końcu w domu pozornie inteligenckim książek brakować nie może, a przynajmniej nie mogło jeszcze kilkadziesiąt, może kilkanaście lat temu. Wszak dziś prawdziwej inteligencji już nie ma, czego zresztą doskonałym przykładem jest pojawienie się stylistów bibliotek.
Osobiście nie jestem w stanie wyobrazić sobie przedstawiciela tej klasy społecznej z czasów, powiedzmy, międzywojnia, który pozwala, by ktokolwiek wybierał za niego książki, bo on akurat nie ma wolnej chwili. Przecież zatrudnienie kreatora gustu, jakim niewątpliwie jest stylista biblioteki, to zrzucenie z siebie odpowiedzialności za dobór lektur, a więc de facto rezygnacja z samodzielnego myślenia. Płacimy i dostajemy towar, jaki chcemy dostać: ma się dobrze czytać, skończyć dobrze albo źle (zależnie od preferencji) i przede wszystkim nie zaskakiwać. I nie chodzi mi tu o niespodziewane zwroty akcji, a intelektualne przebudzenia, jakie dobra lektura za sobą niesie, pobudzanie do myślenia, burzenie wewnętrznego spokoju. Takie zaskoczenia mogą boleć, wzbudzać niepokój, a uczucie niepokoju jest jednym z najmniej pożądanych i jednocześnie nieodłącznie związanych z tą naszą płynną nowoczesnością, jak współczesność określa Zygmunt Bauman.
Dni, w których mogliśmy się odwoływać do autorytetów, żyć wedle ustalonego wzorca dawno minęły. Nie da się przecież nie zauważyć, że od kilkunastu lat, żyjemy w czasach ogromnego zalewu informacji, możliwości, propozycji, których nikt z nas nie jest w stanie samodzielnie ogarnąć rozumem. Wybranie jakiejkolwiek ze ścieżek łączy się ze stałym uczuciem niepokoju, czy aby podjęło się dobrą decyzję, czy poszło się w dobrą stronę, na które to pytania oczywiście nikt nie może udzielić nam odpowiedzi, nikt w pełni pomóc. Zdajemy sobie sprawę z własnej(człowieczej) skończoności, za którą musimy wziąć odpowiedzialność i nie potrafimy sobie z tym poradzić. Z tym, że nie ma już żadnej nadrzędnej idei, żadnego Boga, który powie nam, jak żyć, żadnej prawdy. Miast nich otrzymaliśmy tysiące, kłócących się ze sobą złotych cielców, między którymi musimy nieustannie lawirować, plątać się, gubić. Boimy się tego, tej odpowiedzialności, która na nas spadła, dlatego rozpaczliwie szukamy pomocnej dłoni – przewodnika. Kogoś kto pomoże nam odnaleźć się w niepojętym świecie: powie jak się odżywiać, żeby nie chorować, jakie filmy oglądać, żeby być na czasie, jakie ciuchy nosić, aby nikt nie posądził nas o brak gustu, a także wybierze za nas książki, które nas zabawią, rozwiną i wskażą właściwą drogę.
Mówiąc krótko stylizacja bibliotek wpisuje się doskonale w naszą epokę – okres, gdy, jak pisał Rafał Ziemkiewicz, obaliliśmy wszystkie mity, nie stwarzając sobie nowych. Cała odpowiedzialność za nasze życie: wybory i decyzje spadła więc na nasze barki, a my próbujemy przerzucić ją dalej – na wszelakich ekspertów, kreatorów, przewodników. Oni ułożą nasze życie za nas. Za uśmierzenie odrobiny naszego niepokoju, zapłacimy wolną myślą. Każdemu z osobna zostawiam odpowiedź na pytanie, czy to uczciwa transakcja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz